Każde popołudnie jest dobre, by poprawić sobie zimowy, nieco poszarzały humor przestronnym, restauracyjnym wnętrzem, w którym unosić się będzie zapach wina i dobrej kawy.
Wiedzeni nagłą żądzą udoskonalenia niedzieli udaliśmy się do blisko położonej, nowo otwartej restauracji 8’My Kwadrat, znajdującej się tuż przy Wale Gocławskim.
Perspektywa kilkuminutowej podróży, zachęcających, pierwszych komentarzy oraz kilku ciekawych pozycji w menu z goframi na czele sprawiła, że szybko dokonaliśmy, jak później się okazało, niezwykle trafnego wyboru.
Z zewnątrz wygląda niepozornie – niewielka szyba, przez którą dostrzec można przyjemny półmrok, z delikatnym światłem muskającym butelki wina, poustawiane na wysokim barze.
Zaraz po wejściu do środka wiedziałam już, że była to świetna decyzja – usłyszałam przyjemną muzykę dobiegającą z głośników, działającą wraz z panującą tam atmosferą błogo i uspokajająco, ujrzałam także bardzo dużo miejsca – dla tych, którzy pragną przyjść tu na formalne spotkanie – drewniane stoliki tuż przy ścianie, z ławkami w kolorze białej czekolady; dla tych, którzy przyszli z przyjaciółmi – wysepka pośrodku restobaru, z wygodnymi kanapami i dużym, dość niskim stolikiem, a także dla tych, którzy chcą w bardziej ustronnym miejscu popatrzeć na wszystkich „z góry” – miejsca na dobudowanym pięterku. Z całością genialnie współgrał bar – jeden z najlepiej zagospodarowanych, jakie kiedykolwiek widziałam. Za szklaną szybą wdzięczyły się kaloryczne ciasta, na barze widniały duże pojemniki, dyskretnie skrywające przyprawy, a tuż za krzątającą się obsługą – wysoki na kilka metrów regał z poustawianymi na nim winami i innymi alkoholami. Architekt postarał się zdecydowanie, by miejsce pozostało na długo w pamięci.
architektoniczno – barowy kunszt
Tuż po wejściu przywitała nas uśmiechnięta kelnerka, która podała nam nie tylko kartę podstawową, ale także kartę kaw oraz bogaty spis win, także tych rekomendowanych przez sławy, np. Bruce’a Willisa. Karta dań i drinków zachęcała swoją przejrzystością do przestudiowania jej – znaleźliśmy tam nie tylko gofry z bitą śmietaną, ale także z różnymi mięsami, serami lub łososiem; frywolne desery, np. spaghetti z lodów , szereg sałatek, kremy (z grillowanych papryk czy z oliwek), oraz liczne drinki – dla bardziej spragnionych opcja zakupu całego dzbanka, oraz wyszukane herbaty i tanie piwa. Wszystko w bardzo przystępnych cenach – napoje wyskokowe już od 7 zł, gofry to wydatek 10 zł, za większe dania zapłacimy 15 – 25zł, a za talerz serów lub wędlin dla dwojga – ok. 35 zł.
Zdecydowaliśmy się na trzy pozycje – gofra z wędzoną kaczką, rukolą i konfiturą żurawinową, humus z wołowiną oraz pappardelle z kurczakiem, suszonymi pomidorami, oliwkami i delikatnymi płatkami parmezanu.
Co ciekawe – obsługiwał nas sam właściciel, który nie tylko okazał się osobą znającą się na tym, czego się podjęła, ale także przezabawnym człowiekiem, który dba o samopoczucie i wybory swoich klientów.
Na dania czekaliśmy wyjątkowo krótko. Hummus z idealnie chrupiącymi placuszkami – trójkątami okazał się świetną przystawką. Zaostrzył tylko apetyt Damiana na czekającą go kaczkę na gofrze. Ja zasmakowałam jednego z lepszych makaronów, jakie kiedykolwiek jadłam – odpowiednia ilość dodatków w relacji z makaronem, delikatny, wprost rozpływający się w ustach kurczak, świetnie doprawiony, lekki sos, parmezan dobrego gatunku i pomidory o wyrazistym smaku – wszystko scaliło się w danie, które nie tylko zachwycało smakiem, ale okazało się też dość syte i Damian z chęcią przejął mój widelec. Jedynym mankamentem był sam makaron – smaczny, jednak ugotowany w sposób, który sprawił, że niefortunnie jego pasemka posklejały się, co utrudniało jedzenie.
pappardelle z kurczakiem i suszonymi pomidorami
Kolację zwieńczył gofr – starannie poukładane plastry rumianej kaczki, polanej soczystą konfiturą z żurawiną, ozdobiony suto świeżą rukolą. Wyglądał naprawdę dostojnie, lecz fuzja smaków okazała się zbyt różnorodna – wszystko przez przesolone ciasto na gofra. Smak delikatnej kaczki i świeżych, słodkawych dodatków został zdominowany przez zdecydowaną, słoną przyprawę. Szkoda, bo jestem pewna, że danie z pominięciem dodatkowej porcji soli smakuje genialnie. Z pewnością nie omieszkamy pójścia tam po raz kolejny, by naprawić zdanie o sławetnym gofrze.
gofr z kaczką i żurawinową konfiturą
Najedzeni za niewielkie pieniądze, zadowoleni i pożegnani serdecznie przez właściciela opuściliśmy 8’My Kwadrat oczarowani tym wyjątkowym lokalem, który, jak sądzę, od teraz stanie się ulubionym miejscem do odpoczynku, chociażby przy filiżance szlachetnego, herbacianego naparu.
Przysłowie mówi: do trzech razy sztuka. Wczoraj był mój trzeci raz w 8 Kwardracie i niestety myślę, że ostatni. W skrócie – czas oczekiwania na dania: prawie godzina, o czym nikt nas wcześniej nie uprzedził. Po przyjęciu zamówienia, dopiero po około 15 minutach okazało się, że zupa z grilowanej papryki ostała się tylko jedna (zamówiliśmy trzy). Gofrów z kaczką też już nie ma. Nie szkodzi, zamawiam gofra z łososiem, a moi towarzysze kaczkę z soczewicą i papardelle z kurczakiem. Po godzinie, kiedy jesteśmy już naprawdę zirytowani (do lokalu przyszliśmy w wyśmienitych humorach) otrzymujemy: gofra, który jest zimny i wysuszony (miał być ciepły, specjalnie o to pytałam), kaczkę, suchą, sprawia wrażenie odgrzewanej w mikrofali i soczewicę, której konsystencja woła, żeby trzymać się od niej z daleka – ten, kto to zrobił, dobrze na tym wyszedł. Makaron zaś jest posklejany, kolega więc go reklamuje. Wówczas przychodzi pani kelnerka i próbuje nas przekonać, że na tym polega makaron al dente. Jesteśmy jednak asertywni i w uprzejmych słowach wyrażamy swoje niezadowolenie. Pani kelnerka nas przeprasza, druga pani kelnerka nas przeprasza, przeprasza nas też pan kelner. Po czym prosimy o rachunek i… czekamy na niego kolejne 20 minut. Z góry obserwujemy panią kelnerkę, która zajmuje się wszystkim, tylko nie rachunkiem dla nas. Z Kwadratu wychodzimy w złych humorach i głodni. Jedyną godną pochwały rzeczą jest zupa z papryki, ale to jednak trochę za mało, by wrócić do 8 Kwadratu.
Nataszko, tz. Nitko, może już daruj sobie.. Wszędzie gdzie się da piszesz paszkwile na to miejsce, obelgi wyssane z palca. Skąd ta desperacja? Gdyby było w tej knajpie tak źle, nie stałoby się jednym z najpopularniejszych miejsc na Gocławiu w zaledwie 2 miesiące od otwarcia 🙂
Po raz kolejny odwiedziliśmy 8’my Kwadrat i oczywiście zgadzamy się z Żanką. Bezapelacyjnie najlepszy sernik, jaki kiedykolwiek jedliśmy :).