To będzie dość nietypowy wpis, bazujący na około trzech, niezsynchronizowanych czasowo wizytach, oraz z fotografiami z pierwszej z nich. Oszukuję się, że to nie obrazem, a słowem o smaku GPW stoi, dlatego dziś wysilcie wyobraźnię – czas na podróż w klimat kuchni hiszpańskiej (z różnymi naleciałościami, o których później), pod adres Marszałkowska sześćdziesiąt i sześć.
Secado od wejścia ujęło mnie pozytywnym nastrojem, świetnym, nowoczesnym wystrojem wnętrza, oraz przemiłą z każdą wizytą obsługą. Jasna elewacja, wielkie sale wykończone drewnem, a na powitanie żeliwny bar, z instalacją „latających” butelek. Jest tak ładnie, że niemal nie zauważyłem niewygodnych krzeseł (utrzymanych w tej samej stylistyce). Maciej Nowak jakiś czas temu narzekał na serwis, jednak moje doświadczenie, pomimo rzeczywiście ogromnej powierzchni lokalu, po której to kelnerzy muszą tam i z powrotem przemieszczać się, było bardzo pozytywne.
Menu jest fuzją dań kuchni hiszpańskiej, w tym wielu tapas – polecam wyśmienity talerz przekąsek, wystarczy dla więcej, niż jednej osoby, a pozwoli skosztować szerokiego przekroju dobroci lokalu. Zaskoczyć może obecność burgerów, których ze względu na sympatię wzbudzoną tapasami i innymi daniami hiszpańskimi – nie próbowałem. Tapasy wahają się od dziesięciu do dwudziestu pięciu złotych (faszerowane papryczki, duże krewetki, marynowane ośmiorniczki, wybór serów) za niewielkie porcje, jednak pracusiom warto polecić zestawy lunchowe – zupa plus danie główne za dwadzieścia złotych.
W Secado zdecydowanie rozczarował mnie skromny wybór win – takie miejsce wprost prosi się o kartę podkreślającą walory różnorodnej kuchni! Natomiast sama kuchnia jest warta odwiedzin, czy to na skosztowanie hiszpańskich przekąsek, czy konkretniejsze dania w postaci makaronu z owocami morza, lub stek w sosie chmmichurri, o wdzięcznej nazwie Surf & Turf. Po goszczącej tu wcześniej Śródmiejskiej, to zdecydowana poprawa (pamiętajcie tylko, by nie siadać na krzesłach!).
20-40zł