Pamiętacie czasy, gdy Phở kupić było można na Stadionie Narodowym, a większość jedzących je osób mawiała na nie „zupa od chińczyka”? Tak było, tak się działo i jeśli o świadomość kuchni wietnamskiej chodzi, przeszliśmy całe kilometry naprzód. Poza kawą wietnamką – ach ta słodycz, ta pobudzająca do życia moc! – coraz bardziej znane są kanapki Bánh mì, „surowe” czy racze świeże sajgonki Nem, sticky rice poznaliśmy już wcześniej dzięki kuchni tajskiej.
Viet Street Food poznałem jako foodtruck, widywaliśmy się też na Nocnym Markecie. To, że biznes przeniesie się na salony było dla mnie oczywistym, jednak nie spodziewałem się rezydencji w tak bliskiej dla mnie okolicy – ulica Królowej Aldony, w lokalu który niegdyś należał do Wootworni. Jeśli o wystrój chodzi, to raczej dwongrade w stosunku do stanu uprzedniego. Bar przesunięty na lewo, po prawej stronie stoliki, masa osób, przez co nie robiłem wielu zdjęć wewnątrz. Dobrze, przecież nie o dekoracjach, aranżacjach i bibelotach pisać mam, a o jedzeniu. Nie spośób jednak nie zwrócić uwagi na mały, uroczy szczegół – numerek domu postawiony na półce.
Była sobota, późne popołudnie a ja miałem ochotę zjeść wszystko – niedoczekanie moje, dość opryskliwie zostałem poinformowany przy ladzie, że większości posiłków z krótkiej karty już nie ma, a kanapki (Bánh mì oczywiście) może będą jutro. Trochę ostudziło to mój zapał, na szczęście kelner podający do stolika zatarł pierwsze wrażenie bardzo profesjonalnym i pozytywnym podejściem do klienta, czy raczej wszystkich klientów.
Phở (20zł) jest kapitalna – duża ilość mięsnej wkładki, oczywiście wołowiny gotowanej, jeszcze większa ilość makaraonu ryżowego. Dla pełnego efektu poprosiłem o świeże chilli, które w połączeniu z pastą daje tak cudownie palący efekt… Właśnie po to tu przyszedłem. Bez dodatków napar neutralny, nie będę odstraszał amatorów jedzenia łagodnego, podniebienie oszczędzającego, jednak uprzedzam – najlepiej smakuje z „wkładką”.
Bezpiecznie pozostając w obszarze wołowiny – nie, żeby wybór tego wieczoru był wielki – spróbowałem Bún bò Nam Bộ (29zł), czyli sałatki z odrobiną słodkiego naparu na dnie. Sos czy napar, zwał jak zwał, jest pyszny! Z przyjemnością maczałem w nim wołowinę z woka, cienki maraon ryżowy, kiełki i pikle… Wszystko razem tworzyło kompletne, dobre danie sporego rozmiaru.
W Wietnamie jeszcze nie byłem, ale wciąż wspina się w górę na mojej liście miejsc do odwiedzenia – między innymi dzięki takim miejscom. Bo kto nie chciałby spróbować Phở od ulicznego sprzedawcy? Póki co polecam wizytę w Viet Street Food, która pomimo drobnych braków zaopatrzeniowych, jest bardzo dobyrm lokalem.