Czasem znajomi pytają mnie o jedzenie. Wtedy kieruję ich na goodplacewarsaw.pl, jednak czasem jest to zagwozdka znacznie bardziej ogólna (lub szczególna), niż o „najlepszą knajpę na spotkanie biznesowe, wiesz, żeby było elegancko ale bez kija w dupie”. W takich przypadkach staram się udzielić możliwie najlepszej odpowiedzi, choć przyznaję, że są kwestie które mnie przerastają, jak na przykład dialogi:
Ile dajesz mąki do ciasta na pizzę?
Gdzieś pół kilo pszennej na dwie blachy.
Dzięki!
A, tylko z tego pół kilo, cztery duże łyżki najpierw odsypuję do rozczynu.
Spoko. Czekaj, co to jest rozczyn?
Ze względu na to, że udało mi się spędzić trochę czasu w Azji, często tłumaczę czym różni się bao od pampuch i czy naprawdę nie można zrobić ramen z makaronem sojowym – przecież jest on azjatycki! Dla tych, którym nie chce się przebijać przez sterty książek kulinarnych, a szukają przystępnie zarysowanej odpowiedzi na nurtujące ich kulinarne pytania powstało Foodwiki.
Jest to portal stworzony przez Pyszne.pl po to, żeby poszerzyć wiedzę i świadomość konsumentów i ułatwić wybór zamawianych dań. Abstrahując od wymiaru komercyjnego, wpisy dotyczące poszczególnych dań są rzetelnie przygotowane. W tabeli przedstawiono kuchnię z której pochodzi, rodzaj dania, alergeny, dla kogo jest przeznaczone, bazowy składnik i poziom ostrości – szybki skoroszyt podstaw. Dla tych, którzy nie boją się większej ilości tekstu napisana jest krótka historia, sposób przygotowania i sugestie podania. Zwieńczeniem wpisu są zróżnicowane ciekawostki (grecka pita zawiera dość duże ilości wapnia – 86 mg w 100 g, serio).

kanapki japońskie – wariacja na temat sushi. Od Japoński Lunch.
Nie jest to wyczerpujące podejście do tematu, jednak stanowi dobry wstęp, punkt zaczepienia, który może być początkiem kulinarnej przygody. Często recenzuję tu książki, piszę o pozycjach, które mogą pomóc rozbudować wiedzę, poszerzyć ją w konkretnym kierunku. Foodwiki daje solidne podstawy pod dalszy research, rozbudza ciekawość i głód – zarówno metaforyczny głód wiedzy, jak i praktyczny. Sięgnięcie po kolejne, bardziej rozbudowane pozycje, odwiedziny w restauracjach, poszukiwanie konkretnych smaków, rekreacja przepisów we własnej kuchni – to następne kroki.

niewielka część mojej kulinarnej kolekcji.
Dzięki Pyszne.pl mam dla was mały konkurs – bon na 50zł do zrealizowania na zamówienie do domu. Nagrodzę jeden, najbardziej kreatywny komentarz dotyczący problemu lub wyzwania, jakie napotkaliście podczas starć kulinarnych. Może to być anegdota, może być to pokaz ignorancji bądź wprost przeciwnie – imponujący know-how. Czekam z zapartym tchem do niedzieli (20:00 dnia 10.06.2018)!
Kiedyś pokłóciłam się z moją najlepszą przyjaciółką. Niby nic poważnego, ale nie odzywałyśmy się do siebie przez trzy dni, co było dla nas czymś zupełnie nowym. Pierwsza postanowiłam podać rękę, chociaż wiedziałam, że łatwo nie będzie – była wyjątkowo na mnie obrażona (czy słusznie, to już inna sprawa). W tamtych latach mieszkałyśmy w domach naprzeciwko siebie i jeszcze kilka lat wcześniej opracowałyśmy system przekazywania sobie wiadomości przez ruchomą linkę przymocowaną do naszych okien. Spróbowałam klasycznie – tak, aby zbadać stopień zaawansowania jej focha. Wzięłam karteczkę i napisałam „Jula, wybacz mi, żałuję swych słów, daj spokój”. Raz, dwa sznureczkiem przestransportowałam wiadomość do okna przyjaciółki. Pół godziny później otrzymałam odpowiedź zwrotną: „Zapomnij”. I już wiedziałam, że foch jest na co najmniej drugim poziomie. Następnego dnia wysłałam jej wiadomość, żebyśmy spotkały się w naszej kryjówce niedaleko lasu. Nie przyszła – było gorzej, niż myślałam. Postanowiłam wyciągnąć swoją tajną broń. Nie mogło się nie udać. Po dwóch godzinach przygotowań do akcji ostatcznej, wysłałam kolejne wiadomości w odstępach kilkunastu sekund, kiedy zauważyłam, że jest w oknie i odczytuje je na bieżąco. Brzmiały kolejno: „Jula”, „Nie chciałam Ci zrobić przykrości”, „Dałam ciała”, „Ale to ostatni raz”, „Wpadnij do mnie”, „Nie ma moich rodziców”, „Będziemy mogły słuchać Krawczyka na fulla”, „I co najważniejsze”, „Zrobiłam Twoje ulubione”, „Ciasteczka żurawinowe”, „Zjem wszystkie sama, jeśli nie przyjdziesz”. Jula czytała je ze stoickim spokojem, bez żadnej reakcji, by ostatecznie odwrócić się tyłem i zniknąć z mojego pola widzenia. Trochę się zmartwiłam, że mój plan nie wypalił, ale czekałam cierpliwie. Aż w końcu usłyszałam głośne „diiiing dooong”. Na dźwięk dzwonka aż podskoczyłam i w mgnieniu oka podbiegłam do drzwi wejściowych. Spojrzałam przez wizjer i zobaczyłam moją przyjaciółkę. Otworzyłam szeroko drzwi pełna euforii, już chciałam rzucić się jej na szyję, gdy ta powstrzymała mnie ręką i powiedziała „Nie przyszłam tutaj dla ciebie, tylko dla tych ciasteczek żurawinowych. Więc z łaski swojej nie mów do mnie i daj mi je skonsumować w spokoju”. I wystarczyło tylko tyle by wiedzieć, że wygrałam, bo nikt nie robi lepszych ciasteczek żurawinowych ode mnie. Oczywiście po tym jak Jula weszła do mojego domu, to obie się śmiałyśmy, wyjaśniłyśmy sobie co miałyśmy i zajadałyśmy się pysznymi słodyczami, śpiewając piosenki Krawczyka z pełną buzią.
Hahaha, uśmiałem się przy Twojej historii, klimat jak z „Dzieci z Bullerbyn” 😀 To musiały być naprawdę wyjątkowe ciasteczka żurawinowe!
Zdecydowanie jest to najbardziej kreatywna z odpowiedzi – voucher wysłałem w dniu rozwiązania konkursu, pozdrawiam!
Parę lat temu, gdy dopiero zaczynałam interesować się składnikami bardziej egzotycznymi niż te polskie, szczególnie pociągający wydawał mi się dodatek kolendry do dań. W moim wyobrażeniu nadawała znakomitą świeżość potrawom i była tym czymś, co wyróżnia smaki azjatyckie od znanych mi z domu. Nie ogarnęłam jedynie, że kolendra może być świeża, ale też suszona lub w ziarnach. Byłam wielce zdziwiona, że dodatek takiej paczkowanej nie spełnia moich oczekiwań względem obcych kuchni i w ogóle o co chodzi, że ludzie albo ją kochają, albo nienawidzą.
Będąc w 1 klasie podstawówki po raz pierwszy zaprosiłam koleżanki do domu i bardzo mocno chciałam im zaimponować jaka to nie jestem zaradna bez rodziców w domu, któraś z nich poprosiła o ciepłe mleko więc w całym swoim geniuszu wlałam mleko do szklanki i podstawiłam na ogniu, około dwie minuty później słychać piękny wybuch w kuchni oczywiście od szklanki, disclaimer: nikomu od mojej głupoty się nic nie stało.
Miałam kiedyś kota, który kradł szynkę z kanapek w sposób mistrzowski. Robił to w taki sposób, że udawało mu się nie poruszyć leżących na szynce warzyw. A kiedy się przychodziło z zapomnianym kubkiem herbaty do stołu, w pierwszej chwili nie zauważało się brakującego elementu.
Największą niespodziankę zgotował mi mój brat, kiedy zapragnął zjeść mizerie… W akcie poświęcenia dla obiadu pojechał nawet na zakupy. Wiedział, że bazą są ogórki szklarniowe, więc szukał długo i cierpliwie. Pełen dumy wrócił ze sklepu i od drzwi chwalił się swoim heroizmem – jak to zdobył ostatnie dwa ogórki w całym sklepie. Takie jakieś krzywe, ale wziął. Okazało się, że kupił cukinie.